WACH – NIE OSIĄGNĄŁEM JESZCZE SZCZYTOWEJ FORMY

Już 10 listopada Krakowianin Mariusz Wach (27-0, 15 KO) stanie przed szansą wywalczenia tytułu mistrza świata wszech wag. Zadanie nie będzie jednak łatwe, bo rywalem 32-letniego ‘Wikinga’ jest Ukrainiec Władimir Kliczko (58-3, 51 KO), do którego należą mistrzowskie pasy federacji WBA, IBF, WBO i IBO w dywizji ciężkiej. Polak rozpoczyna właśnie przygotowania przed najważniejszą dla siebie walką w karierze, do której dojdzie na ringu w Hamburgu. Poniżej przedstawiamy fragmenty wywiadu, jaki ukazał się w dzisiejszym wydaniu Gazety Krakowskiej.

– W ostatniej rozmowie stwierdził Pan, że ewentualna porażka z Władimirem Kliczką nie zaszkodzi pana karierze. Pojawiły się opinie, że z takim nastawieniem można zapomnieć o pierwszym polskim mistrzu świata w wadze ciężkiej. Mariusz Wach: Gdyby mnie i mojemu sztabowi szkoleniowemu towarzyszyło rzekomo takie podejście, to tej walki byśmy nie wzięli. A my nie chcieliśmy czekać, bo mamy już kolejne plany dotyczące dalszej kariery. Nadciąga mój czas i nie biorę pod uwagę innej opcji, a do pytań, także tych dotyczących porażki, muszę się odnieść.

– W poniedziałek rozpoczyna Pan najważniejszy etap przygotowań, trwający ponad sześć tygodni obóz w Dzierżoniowie. MW: Tak naprawdę moje przygotowania trwają już dwa lata, od początku pobytu w Stanach Zjednoczonych. Początkowo nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale promotor Mariusz Kołodziej i trenerzy wiedzieli, że walka mistrzowska kiedyś nastąpi. Z każdym treningiem poprzeczka była zawieszana wyżej. Kolejnych obozów nie zaczynałem od zera, tylko startowałem z poziomu poprzednich przygotowań. Po ostatniej walce miałem tylko tydzień luzu, a później wróciłem na salę, by niemal codziennie biegać i harować na siłowni. Fizycznie i psychicznie jestem teraz parę szczebli wyżej, gotowy do największego sportowego wyzwania w postaci walki mistrzowskiej.

– Przyjęcie półtora roku temu pierwszej oferty obozu Kliczków byłoby skokiem na kasę? MW: Wtedy tak, bo w żadnym elemencie nie byłem gotowy do takiej próby. To byłby skok w przepaść. Od tamtej pory stoczyłem kilka walk i zebrałem sporo doświadczenia. Zwłaszcza treningi uświadomiły mi, że jestem gotów zdobyć te pasy. Kliczko zdaje sobie sprawę, że gdyby zaproponował mi walkę za rok lub półtora, nie miałby w ringu żadnych szans. Jestem w okresie przejściowym. Cały czas pnę się w górę, ale nie osiągnąłem jeszcze szczytowej formy. Kliczko teraz wyszedł z propozycją, bo myśli, że jeszcze może udać mu się wygrać.

– Po czym pozna Pan, że wspiął się a wyżyny umiejętności? MW: Mam kompletne rozpiski z treningów na pierwszym obozie dwa lata temu. Czarno na białym widać, jaki miałem czas w biegach i ile podnosiłem ciężarów. Porównując tamtą wydolność z obecną…

– To niebo, a ziemia? MW: Tak i nie ma w tym żadnej przesady. Dwukrotnie wszystko poprawiłem- od siły po wytrzymałość. To mnie przekonuje, że mój czas nadciąga, chociaż nie jestem już młodzieniaszkiem. Jednak w wadze ciężkiej szybkość nie jest tak istotna jak w lżejszych kategoriach wagowych.

– Co zobaczył Pan w oczach Kliczki, czego nie dało się dostrzec u wcześniejszych rywali? MW: Ogromną pewność siebie.

– Co zrobić, by Pan nie był kolejnym oponentem, którego Ukrainiec będzie ustawiał w ringu od pierwszego gongu? MW: My nie zamierzamy wdać się w jego grę. To ja muszę wciągnąć go w swój boks i narzucić własne warunki. Nie można stanąć i dać mu się okładać. Szans w wymianie lewy na lewy nie mam żadnych. Cały czas będę musiał być w ruchu i balansować ciałem. Tym wyprowadzę go z równowagi, a że słabszy jest w obronach, t tutaj poszukam swojej szansy. Postawię wszystko na jedną kartę, bo myśląc o zwycięstwie, swój styl muszę mu po prostu narzucić.

– W walce z Kliczką na czym chce Pan bazować? MW: Dużo uwagi poświęcam pracy nóg. W wadze ciężkiej to ogromny atut, bo większość zawodników stoi w miejscu i staje się łatwym celem. Jeśli to założenie zrealizuję w ringu, raz po raz będę irytował Kliczkę.

– Pana gaża uzależniona jest od werdyktu walki? MW: Obojętnie, czy wygram przed czasem czy na punkty, zarobię tyle samo. Co innego będzie w rewanżu.

Więcej w dzisiejszym wydaniu Gazety Krakowskiej.

Wojciech Czuba