BARDZO ZŁE WIEŚCI DLA MICHAELA KATSIDISA
Niestety 21 lutego nie zobaczymy w ringu jednego z największych wojowników ostatnich lat, 32-letniego Michaela Katsidisa (28-6, 23 KO), który miał skrzyżować rękawice z Filipińczykiem Weng Hayą (16-5, 8 KO). Ku rozpaczy byłego dwukrotnego posiadacza mistrzowskiego pasa federacji WBO w wersji tymczasowej, prawdopodobnie już nigdy w życiu nie wejdzie on znowu do „klatki”. Wszystko za sprawą bardzo złych wyników standardowych badań głowy (rezonans magnetyczny i tomograf), jakim poddał się pięściarz z Australii, spowodowanych zapewne licznymi brutalnymi wojnami, które wypełniały prawie całą karierę „The Grat”. Przypomnijmy, że o niezwykle wojowniczym Australijczyku, zrobiło się głośno w bokserskim świecie w 2007 roku. Wtedy to Katsidis razem z Brytyjczykiem Grahamem Earlem (26-4, 12 KO), porwali kibiców zgromadzonych na londyńskim Wembley wspaniałym ringowym thrillerem. Michael zastopował wówczas rywala z Luton w piątej rundzie i zgarnął pas WBO Interim dywizji lekkiej. Tytuł ten i „zero” w rekordzie, stracił już rok później tocząc niezapomnianą wojnę z kubańskim mistrzem pięści Joelem Casamayorem (38-6-1, 22 KO). Niesamowity mańkut z Guantanamo znokautował australijskiego bombardiera w dziesiątej odsłonie, ale wcześniej sam leżał na deskach i o mały włos nie został rozbity. Zaledwie sześć miesięcy później Katsidis znowu poznał smak porażki. Tym razem jego pogromcą został były dominator dywizji lekkiej, Amerykanin Juan Diaz (35-4, 17 KO). Walczący u siebie „Baby Bull” z Teksasu zwyciężył Michaela nie jednogłośnie na punkty po wspaniałych, wypełnionych ciągłą akcją dwunastu rundach. „The Great” odrodził się w 2009 roku, kiedy to pokonawszy dwóch niezłych rywali, we wrześniu ponownie zdobył „swój” pas WBO Interim. Pięściarzem, którego zdetronizował był ceniony Kalifornijczyk Vicente Escobedo (26-4, 15 KO). Kolejną ofiarą Australijczyka został uznawany wówczas za bardzo utalentowanego, Anglik Kevin Mitchell (33-2, 24 KO). Wschodząca gwiazda z Dagenham, którą wyspiarze uważali za przyszłego lidera dywizji lekkiej na świecie, przystępował do walki z Katsidisem na swoim terenie, mając na koncie 31 zwycięskich pojedynków. Cóż z tego, skoro przybysz z krainy kangurów, ku rozpaczy tysięcy lokalnych fanów, zdemolował go w niespełna trzy rundy, pokazując miejsce w szeregu. Po tym triumfie w kolejnych latach przyszły już jednak prawie same klęski. Najpierw po doskonałej walce w dziewiątym starciu zastopował go wspaniały Juan Manuel Marquez (55-6-1, 40 KO), mimo, że w trzeciej rundzie to „The Great” posłał „Dinamitę” na matę. Następnie na punkty pokonał go „Duch” z Kalifornii Robert Guerrero (31-1-1, 18 KO). Chwilowym przebłyskiem dawnej formy Katsidisa, było zwycięstwo w sierpniu 2011 roku przez klasyczne KO, nad potężnie bijącym pięściarzem z Tijuany Michaelem Lozadą (39-10-1, 31 KO). Jednak już trzy miesiące później w listopadzie pewnie wypunktował go ówczesny właściciel pasa WBO Interim, ambitny Szkot Ricky Burns (35-2, 10 KO). Po raz ostatni Australijski wojownik wystąpił między linami w kwietniu 2012 roku, przegrywając na punkty z pochodzącym z Ghany Albertem Mensahem (25-4-1, 10 KO). Z pewnością miliony kibiców „The Great” boleśnie odczują brak tego wspaniałego pięściarza, który zawsze w ringu dawał z siebie wszystko. Australijski walczak nie dbał nigdy o obronę, prąc do przodu, jak czołg i w każde uderzenie wkładając wszystkie swoje siły. Nieważne czy wygrywał, czy przegrywał, bo zawsze był gwarancją doskonałego widowiska i niesamowitych emocji. Miejmy nadzieję, że ten popularny sportowiec odnajdzie się teraz na zasłużonej sportowej emeryturze.
Wojciech Czuba