ZAPOMNIANY MISTRZ – FREDDIE STEELE
Wszyscy miłośnicy boksu zawodowego znają takie gwiazdy dywizji średniej jak chociażby bliscy naszym sercom Tony Zale i Stanley Ketchel, twardy jak stal Jake LaMotta, czy niezwykle popularni i utalentowani Sugar Ray Robinson, lub Marvin Hagler. Jednak czy ktoś oprócz wytrawnych koneserów słyszał o „Zabójcy z Tacoma”? Mowa o trochę zapomnianym, ale bez wątpienia jednym z najwspanialszych czempionów w historii, jakim był Freddie Steele (125-5-11, 60 KO), o którym dziennikarze mówili, że to nie człowiek, a diabeł wcielony. Freddie Steele swoją profesjonalną karierę zaczynał mając 14 lat, a na sportową emeryturę przeszedł mając lat 28. Przez blisko 15 lat swoich występów ten posiadający niezwykłą siłę ciosu i odporność zawodnik stoczył ponad 140 pojedynków, wywalczył mistrzostwo świata wagi średniej i regularnie toczył po kilkanaście walk rocznie. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że po zawieszeniu rękawic na kołku i tak intensywnej sportowej eksploatacji organizmu Freedie stał się wrakiem, stracił wszystkie pieniądze i umarł w zapomnieniu. Niezwykle popularny w swoich czasach „Zabójca z Tacoma” po rozstaniu z ringiem żył pełnią życia, spełniał się aktorsko i pomnażał swoje dolary ujawniając świetną smykałkę do interesów. Ale po kolei… Freedie urodził się 18 grudnia 1912 roku w Seattle, ale bardzo szybko razem z rodziną przeniósł się do miasta Tacoma. Już jako sześcioletni chłopak wiedział doskonale kim chce być w przyszłości – mistrzem świata w boksie zawodowym. Rodzice małego urwisa nie podzielali jego entuzjazmu do tak wymagającego i brutalnego sportu i mieli nadzieję, że wraz z wiekiem ich pociecha zmieni plany na życie. Nic z tego. Freedie codziennie po szkole samotnie ćwiczył szlachetną sztukę samoobrony w starej szopie na tyłach swojego domu, naśladując swojego idola, popularnego pięściarza z Seattle Toda Morgana (133-42-33, 29 KO). Mając już lat 12 Freedie wbrew prośbą i groźbą mamy i taty zaczął uczęszczać na treningi boksu do lokalnego klubu w Tacoma. Jego pierwszy trener Dave Miller nie traktował oczywiście małego zapaleńca poważnie, jednak ten nie przejmował się tym faktem i codziennie ćwiczył w cieniu starszych kolegów. Gdy wreszcie któregoś dnia dopuszczono go do worka bokserskiego chudy małolat wprawił w zdumienie nie tylko trenera, ale i całą salę swoją nienaganną techniką i piekielną, jak na 12-latka, siłą ciosu. Miller od razu zorientował się, że oto trafił mu się nieoszlifowany diament i wziął Steela pod swoje skrzydła. Już po sześciu miesiącach intensywnych treningów przyszły czempion toczył wyrównane sparingowe boje z zawodowcami. Mając lat 14 w 1926 roku stoczył swoją pierwszą oficjalną walkę, zwyciężając na punkty niejakiego Jimmiego Britta. Gdy miał lat 19 i ważył tyle ile wynosi limit kategorii półśredniej zmierzył się z przyszłym mistrzem dywizji średniej Ceferino Garcią (119-30-14, 74 KO). Zdecydowanym faworytem tego boju był 26-letni wówczas Filipińczyk, jednak ku osłupieniu wszystkich wojowniczy młodzian z Tacoma znokautował Garcię serią morderczych prawych już w drugiej rundzie. O tym, że nie był to tylko łut szczęścia przekonali się wszyscy sześć miesięcy później, kiedy doszło do rewanżu. Żądny zemsty Ceferino i tym razem zakończył pojedynek w pozycji horyzontalnej inkasując w drugiej odsłonie bombę Steela. Gdy Freedie obchodził 20-ste urodziny mógł już pochwalić się dorobkiem 82 walk i mianem groźnego bombardiera, któremu nie straszne żadne wyzwanie. „Zabójca z Tacoma” z tych 82 meczów aż 72 wygrał, w tym 29 przez nokaut, 2 przegrał i 8 zremisował. Te dwie porażki na punkty jednak bardzo szybko pomścił nie pozostawiając żadnych złudzeń w rewanżach. Mając lat 23 Freedie był określany przez dziennikarzy i ekspertów, jako bokserski weteran i rzeczywiście nim był, mając na koncie wiele ciężkich ringowych wojen. Jednak w żadnym stopniu nie wpłynęły one negatywnie na jego karierę, a wręcz przeciwnie. „Zabójca z Tacoma” kochał walczyć, a niezwykle częste występy dostarczyły mu jakże cennego doświadczenia i udoskonaliły jeszcze jego agresywny styl. W 1935 roku Steele pokonał po wspaniałym pojedynku utalentowanego Freda Apostoli (61-10-1, 31 KO), stopując pięściarza z San Francisco na oczach 6 tysięcy jego wiernych kibiców. Trzy miesiące później w niespełna trzy rundy zdemolował byłego mistrza wagi średniej Vince Dundeego (118-19-14, 29 KO). Słynący z niezwykłej odporności na ciosy rywal z Baltimore podczas tej masakry, jaką zgotował mu „Zabójca z Tacoma” aż 11 razy padał na deski. Niedługo po tym spotkaniu Steele powiedział dziennikarzom, że zagroził sędziemu ringowemu Tommyemu McCarthy, że jeżeli nie przerwie tego jednostronnego bicia, to zejdzie z ringu. Niszczycielskie ciosy Steela spowodowały u Dundeego poważne obrażenia m.in. potrójne złamanie szczęki. Freedie Steele był nie do zatrzymania i zmiatał kolejnych rywali, którzy odważyli się wejść z nim do klatki. W końcu w lipcu 1936 roku „Zabójca z Tacoma” doczekał się swojej mistrzowskiej szansy i na ringu w swoim rodzinnym Seattle zmierzył się z czempionem wagi średniej Eddiem „Babe” Risko (64-26-12, 18 KO). Pochodzący z miasta Syracuse mistrz, którego prawdziwe imię i nazwisko brzmiało Henry Pyłkowski, stawił lokalnemu ulubieńcowi zacięty opór. Jednak ku uciesze 27 tysięcy fanów Steela po 15 wypełnionych nieustanną wymianą ciosów rundach zwycięzcą został gospodarz. Jeden z dziennikarzy komentujących tę walkę tak oto opisał świeżo upieczonego mistrza świata: „Steele mając zaledwie 23 lata posiada talent, odporność i siłę zawodnika wagi ciężkiej. To nie człowiek, to diabeł wcielony!”. Oczywiście ambitny Risko chciał szybko odzyskać tytuł i w 1937 roku honorowy Steele po zwycięstwie nad niewygodnym Gorilla Jonesem (95-24-12, 55 KO), dał mu upragniony rewanż. Tym razem obydwaj godni siebie rywale spotkali się w wypełnionej po brzegi Madison Square Garden, jednak wynik był dokładnie taki sam. Na punkty triumfował „Zabójca z Tacoma”. Po dwóch kolejnych udanych obronach swojego tytułu, podczas których Freedie znokautował niebezpiecznego Franka Battaglię (82-18-6, 59 KO) i Kena Overlina (135-19-9, 23 KO), niespodziewanie w 1938 roku sam poległ przed czasem. Jego pogromcą został stary znajomy Fred Apostoli, który zastopował mistrza z Tacoma w dziewiątej odsłonie, łamiąc mu żebra i kiereszując twarz. Na szczęście dla Freediego w stawce meczu z Apostolim nie znalazły się jego mistrzowskie pasy federacji NBA i NYSAC, co pozwoliło mu nadal pozostać na tronie dywizji średniej. Miesiąc po tej dotkliwej klęsce Steele w ciągu siedmiu rund pobił twardego Carmena Bartha (44-15-4, 13 KO) i wydawało się, że wszystko wróciło na właściwe tory. Jednak w lipcu na swoim własnym podwórku w Seattle został znokautowany już w pierwszej odsłonie na oczach 35 tysięcy rozczarowanych kibiców, przez znanego z ciężkiej ręki Ala Hostaka (64-9-11, 41 KO) i jasnym stało się, że wielka gwiazda „Zabójcy z Tacoma” zgasła bezpowrotnie. Z braku motywacji Steele zawiesił rękawice na kołku, co prawda powrócił jeszcze w 1941 roku, ale po kolejnej porażce przed czasem poświęcił się już tylko swoim licznym biznesom i występom aktorskim. Dostatnie życie zapewniły mu sklepy z papierosami, a także handel uwielbianą na całym świecie whiskey. Wielki czempion zmarł 22 sierpnia 1984 roku mając 71 lat.