MARES – 29 SIERPNIA WYJDĘ DO RINGU PO ZWYCIĘSTWO!
24 sierpnia 2013 roku na ringu w StubHub Center w Carson Abner Mares (29-1-1, 15 KO) poniósł pierwszą porażkę w karierze. Niepokonany wówczas czempion WBC wagi piórkowej został brutalnie zdemolowany już w pierwszej rundzie przez twardego jak stal Jhonnyego Gonzaleza (58-9, 49 KO). Po raz pierwszy Abner runął na deski inkasując potężny lewy sierpowy, a po raz drugi i ostatni, doświadczony weteran powalił go dla odmiany prawym. Dla wszystkich kibiców i ekspertów była to ogromna niespodzianka, a dla Maresa prawdziwy koszmar, który zapewne do dzisiaj śni mu się po nocach.
Dwa lata po tej przegranej były mistrz trzech dywizji tak tłumaczy tamten występ.
– To był jeden z tych ciosów, które trafiają idealnie w punkt i spadłem na ziemię. Nie czułem bólu, nie byłem smutny, nie czułem żadnych emocji, po za tym, że wiedziałem, iż muszę wstać i walczyć – mówi dziennikarzowi USA Today Sports. – Jednak popełniłem wtedy typowy błąd młodego zawodnika i wiedząc, że jestem jeszcze zraniony zacząłem z nim wymieniać ciosy. Powinienem był klinczować, aby przetrzymać kryzys, a ja tego nie zrobiłem. Chwilę później był drugi knockdown i sędzia przerwał walkę.
Mares dodał jeszcze, że później kilka razy dziękował arbitrowi tamtego spotkania, doświadczonemu Jackowi Reisowi za to, że wstrzymał dalszą rywalizację i dzięki temu oszczędził Abnerowi kolejnych ciężkich ciosów. 29-letni talent z meksykańskiego miasta Gudalajara uważa, że dzięki tamtej przegranej wyciągnął odpowiednie wnioski i w sumie wyszła mu ona na dobre.
– To wcale nie był tak wielki koszmar. Cieszę się, że ta noc miała miejsce, bo dzięki temu znalazłem się tu gdzie jestem dzisiaj – stwierdza.
Były mistrz kategorii koguciej, super koguciej i piórkowej ma oczywiście na myśli sobotnie starcie z młodym, niepokonanym i równie utalentowanym rodakiem Leo Santa Cruzem (30-0-1, 17 KO). Do tej arcyciekawej rywalizacji dojdzie na ringu w Staples Center w Los Angeles, a na szali znajdzie się wakujący pas WBC Diamond dywizji piórkowej.
Od czasu nokautu z rąk Gonzaleza Mares zanotował trzy cenne zwycięstwa nad solidnymi rywalami, jednak jak sam przyznaje mimo tego, iż wszystko szło gładko, miewał chwile zwątpienia.
– Skłamałbym gdybym powiedział, że nigdy w siebie nie wątpiłem. Przegrana długo siedziała w mojej głowie. Zawsze uważałem się za mocnego psychicznie, ale wtedy mój umysł był rozchwiany. Dodatkowo dopuściłem do siebie zbyt wielu ludzi, media społecznościowe i wszyscy po mnie jechali. Na szczęście otrzymałem pomoc od właściwych osób i rodziny i stwierdziłem, że jestem tym, kim jestem. Nie ważne, co o mnie mówią i myślą inni. I proszę wróciłem! Nie mam wątpliwości, że 29 sierpnia wyjdę do ringu po zwycięstwo!
Mares z pewnością jest twardszy niż wielu z nas sądzi. Podczas swojego życia przebył długą drogę z rodzinnej Guadalajary, do Tijuany, Los Angeles, z powrotem do Meksyku i ponownie do Miasta Aniołów. Gdy miał siedem lat, jego mama razem z szóstką swoich pozostałych dzieci pojechała do Ameryki szukając dla nich lepszego życia. Abner do dzisiaj wspomina jak wówczas biedowali i jak na swoje urodziny dostawał małą tabliczkę czekolady, bo nie stać ich było na tort. Pamięta również m.in. takie sytuacje.
– Gdy nie mieliśmy pieniędzy mama zabierała nas do sklepu i do dzisiaj wstyd mi o tym opowiadać, ale mówiła nam jedźcie wszystko do woli, a my jedliśmy po kryjomu nie płacąc oczywiście za nic. Wiem, że to było złe, ale mama nie miała wyjścia i w taki sposób zapewniała nam byt.
Gdy przyszły zawodowy czempion miał kilkanaście lat zaczął zadawać się z członkami słynnego gangu Hawaiian Gardens w Los Angeles, gdzie wówczas mieszkali. Na szczęście, gdy jego rodzice dowiedzieli się, że lada chwila dostąpi brutalnej inicjacji i zostanie pełnoprawnym gangsterem, błyskawicznie odesłali go do Meksyku. Było to jak najbardziej trafione posunięcie, bo to właśnie tam Mares rozpoczął swoją przygodę z amatorskim pięściarstwem. Szło mu tak dobrze, że pojechał nawet na olimpiadę do Aten. Niedługo później odkryli go ludzie Oscara De La Hoyi z Golden Boy Promotions i w wieku 19 lat Abner podpisał kontrakt zawodowy. W barwach tej grupy walczył siedem lat zdobywając popularność i tytuły, a aktualnie przechwycił go potężny Al Haymon rozkręcający z impetem przedsięwzięcie pod nazwą Premier Boxing Champions.
– Po raz kolejny powtarzam, że nie porzuciłem Golden Boy – tłumaczy swoją decyzję Meksykanin. – Po prostu skończył mi się z nimi kontrakt. Najpierw podpisałem z nimi umowę na pięć lat, potem jeszcze na dwa, ale gdy i ona się skończyła czekałem i czekałem na ich ruch, ale oni milczeli. Wtedy pojawił się Al i wybór był prosty.
– Nigdy nie powiem złego słowa na Golden Boy, ale nasz sport to biznes. Musiałem coś zrobić ze swoją karierą, żeby dalej zarabiać i mieć, z czego wyżywić rodzinę.
– Nie walczę po to, żeby podbić Los Angeles, nie walczę dla kolejnego zwycięstwa. Walczę dla siebie i swojej kariery. Walka z Santa Cruzem pokaże, że Abner Mares wciąż jest na szczycie i nigdzie się stąd nie wybiera! – kończy zdeterminowany wojownik.