IM KRWAWSZA BITWA, TYM SŁODSZE ZWYCIĘSTWO
Zarówno Bermane Stiverne (24-1-1, 21 KO), jak i Deontay Wilder (32-0, 32 KO) biją z siłą parowego młota. Czarnoskórzy gladiatorzy zazwyczaj brutalnie demolują swoich rywali, za co uwielbiają ich kibice, dziennikarze i stacje telewizyjne. W najbliższą sobotę 17 stycznia tych dwóch bombardierów stanie naprzeciwko siebie w stolicy boksu zawodowego Las Vegas. Tam na ringu w słynnym MGM Grand rozstrzygnie się, kto powróci do domu z zielonym pasem WBC królewskiej kategorii – 36-letni obrońca tytułu z Haiti, czy młodszy o siedem lat pretendent z Alabamy. Chyba nie będzie przesadą napisać, że cała sportowa Ameryka żyje tą rywalizacją i z niecierpliwością odlicza dni i godziny pozostałe do pierwszego gongu. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że w dniu walki swoje 73 urodziny będzie obchodził legendarny Muhammad Ali. Kibice z USA są święcie przekonani, że „Brązowy Bombardier” odzyska mistrzowskie trofeum dla ich kraju, a potem pójdzie w ślady „The Greatest”. Pamiętajmy jednak, że kto mieczem wojuje… Wilder w przeciwieństwie do Stiverne nie próżnował ostatnio i zastopował w zeszłym roku dwóch całkiem niezłych rywali. Jednak jeżeli sierpniowa demolka na Jasonie Gavernie (26-18-4, 11 KO) była efektowna, to już marcowe „znokautowanie” przyjaciela Malika Scotta (37-2-1, 13 KO) do dzisiaj budzi zastrzeżenia i uśmiechy politowania. Wszystko za sprawą rzekomej bomby Deontay’a, która posłała na matę boksera z Filadelfii. Na zbliżeniach widać doskonale, że straszliwy cios niszczyciela z Alabamy trafia tylko w rękawice… Tak czy owak mierzący dwa metry wzrostu i zbudowany jak atleta olbrzym z całą pewnością kopie jak koń. 32 znokautowanych przeciwników robi wrażenie. Wilder to jednak nie tylko surowa siła i polowanie na jedno kończące uderzenie. Pamiętajmy, że ten wiecznie uśmiechnięty, pewny siebie i w gruncie rzeczy sympatyczny zabijaka ma na swoim koncie sukces, o którym marzą pięściarze z kilkuset walkami na koncie, a mianowicie medal olimpijski. Tylko brązowy, powiedzą krytycy, albo aż brązowy stwierdzą fani „Bombardiera”. Nie zmienia to jednak faktu, że takich świecidełek nie dostaje się przez przypadek. Czy Deontay sprosta olbrzymiej presji swojego potężnego kraju i zwali z tronu WBC Bermane Stiverne? Rozum mówi, że nie. Niezbyt wysoki jak na wagę ciężką „B-Ware” (188 cm wzrostu), ważący około 108 kilogramów jest silny jak tur i dużo sprawniejszy w ringu niż jego sobotni rywal. Co prawda po znokautowaniu Chrisa Arreoli (35-4, 31 KO) w maju zeszłego roku Bermane pozostawał nieaktywny, ale raczej niemożliwe wydaje się, aby mieszkający w Kanadzie mistrz zapomniał przez ten czas jak niszczyć rywali. Oczywiście spotkanie w MGM Grand już odniosło olbrzymi sukces komercyjny. Bez względu na wynik niemało zarobią na całym tym zamieszaniu promotorzy, telewizja Showtime, a na końcu sami główni bohaterowie (900 tysięcy Stiverne, milion Wilder). Skorzysta na tym i nasza ukochana dyscyplina, dla której medialny rozgłos oznacza tylko plusy oraz my kibice. Dawno już nie było pojedynku, który tak rozpalałby wyobraźnię i emocje. Któryś z tych potężnych mocarnych rycerzy padnie w sobotnią noc ścięty jak drzewo uderzeniem rywala. Możemy gdybać i przekomarzać się w nieskończoność, ale i tak nie dowiemy się, który to będzie. Do czasu, gdy rozpocznie się ta bitwa. Na koniec jeszcze przytoczą jakże adekwatne do całej tej sytuacji słowa Arystotelesa: „Im krwawsza bitwa, tym słodsze zwycięstwo.” Niech mistrz i pretendent wezmą je sobie do serca.