ZIMNOCH ZGODNIE Z PLANEM

ZIMNOCH ZGODNIE Z PLANEM
Bez niespodzianki zakończyła się niedzielna gala boksu zawodowego w Międzyzdrojach, gdzie w walce wieczoru Krzysztof Zimnoch (16-0-1, 11 KO) pokonał na punkty Mateusza Malujdę (4-2, 1 KO). Stawiany w roli faworyta bokser z Białegostoku nie zawiódł i sędziowie nie mieli problemów punktując 79:71, 80-71 i 80-70 na jego korzyść. Brawa należą się także 31-letniemu Wrocławianinowi, który mimo, że dwa razy w czasie pojedynku był liczony i zebrał sporo mocnych uderzeń, to jednak dał z siebie sto procent i sam również kilka razy niebezpiecznie trafiał. Krzysztof teraz już może w spokoju przygotowywać się do kolejnego występu, który zaplanowano na 19 października w Wieliczce. Tym razem rywalem obiecującego 29-letniego zawodnika wagi ciężkiej będzie wymagający Artur Binkowski (16-3-3, 11 KO).
Odchudzony Malujda głęboko wierzył, że stać go na pokonanie Zimnocha i z takim nastawieniem wyszedł do ringu w Międzyzdrojach. Od samego początku starał się ciągle atakować i strzelać swoimi morderczymi sierpami, prezentując kibicom agresywny boks i licząc, że w końcu dosięgnie rywala. Jednak Zimnoch w większości przytomnie unikał tych uderzeń, lub zbierał je umiejętnie na gardę. Sam natomiast odpowiadał seriami, prawymi podbródkowymi i ciosami na tułów. W trzeciej rundzie nagle palnął prawym sierpowym, który wylądował idealnie na szczęce Mateusza. Wychowanek Gwardii Wrocław runął bezwładnie na deski, ale błyskawicznie stanął na nogi i dotrwał do zbawiennego gongu.
Zimnoch wraz z upływem kolejnych minut dominował już w ringu coraz wyraźniej. Drugi raz posłał na deski starszego przeciwnika w szóstej odsłonie, znowu przy pomocy swojej niezawodnej broni – prawego sierpowego. Ambitny Malujda ponownie nie dał się wyliczyć i mimo kłopotów i wyraźnych krwawych śladów walki na twarzy, zdołał dotrwać do ostatniego gongu. Werdykt sędziów był już tylko formalnością. Krzysztof zaprezentował się nieźle, boksując rozważnie i mądrze z takim siłaczem jak Mateusz. Do pełni szczęścia zabrakło mu chyba tylko zwycięstwa przed czasem, ale widać było, że nie chciał za wszelką cenę urwać głowy swojemu dawnemu rywalowi z czasów amatorskich, zadowalając się punktowym werdyktem.
Wojciech Czuba