KARAS ROZBIŁ BERTO, THURMAN ZASTOPOWAŁ CHAVESA
KARAS ROZBIŁ BERTO, THURMAN ZASTOPOWAŁ CHAVESA
Zgodnie z hasłem przewodnim wczorajszej gali boksu zawodowego w San Antonio, którą promowano pod nazwą „Królowie Nokautów II”, dwa najważniejsze pojedynki wieczoru zakończyły się przed czasem. Sporą niespodzianką było zwycięstwo twardego jak stal, ale surowego technicznie i spisywanego na straty Jesusa Soto Karasa (28-8-3, 18 KO). Bojowy meksykański punczer przełamał i ostatecznie znokautował w dwunastej rundzie faworyzowanego byłego mistrza świata wagi półśredniej Andre Berto (28-3, 22 KO). Kolejne zwycięstwo przed czasem do swojego świetnego rekordu dopisał również zbliżający się wielkimi krokami do walki o mistrzowski tytuł, Amerykanin Keith Thurman (21-0, 19 KO). 24-letni bombardier z Florydy rozkręcał się powoli, ale ostatecznie w dziesiątej odsłonie ustrzelił w końcu niebezpiecznego Argentyńczyka Diego Gabriela Chavesa (22-1, 18 KO). Pochodzący z Haiti czarnoskóry Berto miał wczoraj powrócić w wielkim stylu po ostatniej bolesnej porażce z rąk Roberta Guerrero. Niestety słynący z uwielbienia do brutalnych wojen Karas, pokrzyżował mu plany mimo, że były czempion WBC i IBF w jedenastej odsłonie posłał go nawet na matę ciosem na korpus. Meksykanin jednak jak na prawdziwego wojownika przystało, po minutowej przerwie znowu zaatakował rywala i w jednej z akcji trafił w końcu potwornym lewym sierpowym, który ściął z nóg Andre. Walka dostarczyła kibicom wielu wrażeń i była wojną na wyniszczenie, w której do czasu przerwania, raz jeden, raz drugi zawodnik wychodził na prowadzenie. Obydwaj stracili w niej sporo zdrowia, preferując tak miły dla oka ofensywny styl, nie dbając kompletnie o obronę. Dla zwycięzcy w nagrodę czekał wakujący pas NABF dywizji półśredniej. Thurman natomiast powrócił do domu z pasem WBA kategorii półśredniej w wersji tymczasowej (Interim), który odebrał Chavesowi. Przez większą część spotkania obydwaj słynący z wielkiej siły ciosu zawodnicy walczyli ostrożnie, bojąc się podejmować ryzyko. Każdy z nich był świadomy tego, że nawet niewielki błąd może zakończyć się wycieczką w krainę snów i horyzontalną pozycją na deskach. W końcu jednak promowany w Ameryce na przyszłego króla swojej dywizji „One Time” zaczął rozbijać rywala, by w dziewiątej odsłonie zafundować mu pierwszą randkę z deskami po ciosie na tułów. Okazji nie wypuścił już z ręki i w następnej rundzie dokończył egzekucję, stając się pierwszym jak dotąd pogromcą przybysza z Argentyny.
Wojciech Czuba