CZY KSIĄŻĘ STRĄCI Z TRONU KRÓLA?

CZY KSIĄŻĘ STRĄCI Z TRONU KRÓLA?
W końcu się doczekaliśmy! W sobotnią noc na ringu w MGM Grand w Las Vegas odbędzie się prawdziwe pięściarskie święto. W najciekawszej walce tego roku zmierzą się dwaj doskonali mistrzowie, których różni niemal wszystko, a łączy tylko jedno. Niesamowity talent. Mowa o Floydzie Mayweatherze Jr. (44-0, 26 KO) i Saulu Alvarezie (42-0-1, 30 KO). To tak długo i tęsknie wyczekiwane przez miliony kibiców na całym świecie starcie amerykańskiego króla boksu zawodowego i młodego księcia z Meksyku, od miesięcy wzbudza ogromne zainteresowanie. Wszyscy zadają sobie pytanie, czy 36-letni czarnoskóry geniusz z Grand Rapids w końcu się potknie i z hukiem zleci z okupywanego latami tronu list P4P, czy też bezlitośnie obnaży wszystkie braki młodszego aż o 13 lat rywala i dorzuci do swojego rekordu kolejny skalp. Transmisja na żywo na antenie telewizji Orange Sport.
Chyba dawno już żaden z nas, miłośników szermierki na pięści, nie mógł doczekać się konfrontacji pomiędzy obydwoma zawodnikami, jak tej Mayweather vs Alvarez. Wydawać by się mogło, że „Pretty Boy”, który po wywalczeniu na olimpiadzie w Atlancie brązowego medalu w 1996 roku przeszedł na zawodowstwo, osiągnął w nim już wszystko co tylko możliwe. Podbił sześć kategorii wagowych, pokonał niezliczoną ilość najlepszych w biznesie przeciwników (z wyjątkiem Mannyego Pacqiuao, ale ta nieodbyta walka marzeń to temat na kolejny artykuł) i zarobił setki milionów dolarów. Mimo tego nadal czuje potrzebę udowadniania wszystkim, a przede wszystkim sobie, że jest najlepszym pięściarzem na ziemi. Ten charyzmatyczny perfekcjonista, który po raz ostatni przegrał na ringu 17 lat temu, podczas wspomnianej już wyżej olimpiady w Atlancie, tym razem chce pokazać, że nie straszne mu młode wilki, łakomie spoglądające na jego koronę. Na dowód tego Floyd wybrał najniebezpieczniejszego z nich, rudowłosego Meksykanina „Canelo”.
Saul mimo, że nie osiągnął jeszcze w boksie nawet odrobiny tego, czego dokonał Floyd, z pewnością ma potencjał, aby zaświecić jaskrawym blaskiem na bokserskiej scenie. Już teraz krajanie go wręcz ubóstwiają i traktują niczym gwiazdę rocka. „Canelo” na przekór zamieszania wokół swojej osoby, sprawia wrażenie nieco zagubionego, poważnego i skupionego tylko i wyłącznie na swojej ukochanej dyscyplinie. To dobrze zważywszy na to, że ma dopiero 23 lata i czeka go jeszcze wiele występów i miejmy nadzieję, wiele innych tak rozpalających kibiców bitew.
Oczywiście za nadmuchanym rekordem Saula nie idzie jakość zwyciężonych oponentów. To nie Floyd, który od lat odprawiał z kwitkiem, ośmieszał i deklasował ścisłą światową czołówkę. Meksykański chłopak, ma co prawda kilka znanych nazwisk na rozkładzie, ale gdzież tam porównywać Matthew Hattona z Oscarem De La Hoyą, Kermita Cintrona z Juanem Manuelem Marquezem, czy Carlosa Manuela Baldomira z Miguelem Cotto. To różnica klas. Wydaje mi się, że najcenniejsze zwycięstwo „Canelo”, to kwietniowe wypunktowanie wymagającego Austina Trouta, za co w nagrodę otrzymał pas WBA. Jednak czy to wystarczy na najlepszego boksera ostatniej dekady?
Z drugiej strony, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Meksykański książę nic nie traci na walce z królem. Przeciwnie, zyskuje ogromny rozgłos, reklamę, miliony dolarów i być może miejsce w historii, jako ten pierwszy, któremu może się udać niemożliwe. Czy będziemy tego świadkami w sobotnią noc? Kto wie…
Wojciech Czuba