CO SIĘ DZIEJE Z PROKSĄ?
CO SIĘ DZIEJE Z PROKSĄ?
Niestety, podczas piątkowej gali boksu zawodowego w amerykańskim mieście Jacksonville, Grzegorz Proksa (29-3, 21 KO) przegrał jednogłośnie na punkty z Sergio Morą (24-3-2, 7 KO). Nasz były mistrz Europy nie sprostał byłemu mistrzowi świata i oddalił od siebie szansę kolejnej walki o tytuł z którymś z panujących królów dywizji średniej. 28-letni pięściarz z Węgierskiej Górki przez dziesięć rund tańczył, atakował, wyprowadzał setki ciosów w różnych płaszczyznach i robił wiele „szumu”, z którego jednak niewiele wynikało. Tymczasem starszy o cztery lata „Latynoski Wąż” sprytnie unikał sygnalizowanych i przewidywalnych ataków Polaka, samemu lokując na jego głowie precyzyjne lewe i prawe proste. Po ostatnim gongu sędziowie zgodnie punktowali 94-96, 94-96 i 92-98 na korzyść byłego posiadacza pasa WBC w kategorii junior średniej. Gdy w czerwcu 2011 roku „Super G” zdemolował Sebastiana Sylvestra i zdobył wakujący pas mistrza Starego Kontynentu, rozpromieniony tym zwycięstwem na stronie bokser.org napisałem o nim artykuł pt. „Polski Roy Jones”. Styl, z którego słynął już wtedy Grzegorz wydawał się doskonały, świeży, nowatorski i efektowny, tak jak boks wielkiego Jonesa Juniora. Wydawało się, że po tym sukcesie mistrzowski tron którejś z prestiżowych federacji jest tylko kwestią czasu. Tymczasem na kryształowym pomniku, który tak szybko wszyscy wznieśliśmy Proksie zaczęły pojawiać się rysy. Najpierw już w pierwszej obronie pasa EBU przegrał z anonimowym Kerrym Hopem, a następnie porwał się z motyką na słońce, próbując walczyć z czempionem WBA, Giennadijem Gołowkinem. Jak brutalnie skończyła się konfrontacja Polaka z Kazachem, chyba nikomu przypominać nie trzeba. Najgorsze jest to, że ten wyróżniający Grzegorza styl stał się też chyba jego przekleństwem. W konfrontacji z zawodnikami szybkimi, zdeterminowanymi i potrafiącymi zarówno się bronić, jak i solidnie przyłożyć, „Super G” nie jest już taki super. Niepotrzebnie się odsłania, przyjmuje „głupie” ciosy, czytelnie atakuje, brak mu wyczucia i dystansu. Jednym słowem tańczy jak motyl, ale nie żądli. Pytanie nasuwa się następujące, czy porażka z Morą, który wśród najlepszych jest tym najgorszym, to początek końca naszego zawodnika, czy też stać go jeszcze na triumfy? Czy kopiący jak koń Gołowkin rozbił go doszczętnie, czy też jedynie wylał zimny kubeł na głowę? Odpowiedź jak zwykle poznamy za jakiś czas. Bardzo bym chciał, aby Proksa odrodził się jak Feniks z popiołów i zdobył w końcu jakiś poważny tytuł, bo należy mu się jak mało komu. Czy jednak będzie w stanie tego dokonać prezentując taki poziom? Oczywiście, że nie.
Wojciech Czuba