ZAPOMNIANE BITWY – JAKE LA MOTTA VS RAY ROBINSON

ZAPOMNIANE BITWY – JAKE LA MOTTA VS RAY ROBINSON
Starcie tych dwóch wspaniałych wojowników, do którego doszło 14 lutego 1951 roku, przeszło do historii zawodowego boksu, jako „Walentynkowa Masakra” i chyba żadna inna nazwa nie oddałaby trafniej tego, co działo się wówczas na ringu w Chicago. Zarówno Jake La Motta (83-19-4, 30 KO), jak i Ray Robinson (173-19-6, 108 KO) wcześniej spotykali się już pięciokrotnie. Cztery razy lepszy był „Sugar”, a raz triumfował „Byk z Bronksu”. Mimo, że każda z tych bitew to niesamowite i emocjonujące widowisko, to jednak o tej ostatniej, szóstej mówi się wciąż najwięcej. Przeniesiono ją nawet na duży ekran w filmie Martina Scorsese „Wściekły Byk”, opowiadającej poruszającą historię największego z rywali Robinsona, którego doskonale zagrał sam Robert De Niro.
W chwili, gdy stanęli naprzeciwko siebie w wypełnionym po brzegi stadionie Robinson miał 29, a La Motta 28 lat. „Słodki” legitymował się nieprawdopodobnym rekordem 120 zwycięstw i 2 remisów (84 przed czasem). Miał także na koncie tylko 1 (słownie: jedną!) porażkę, której autorem był oczywiście Jake. Wykaz walk Nowojorczyka nie prezentował się może tak imponująco, bo La Motta miał wówczas 78 zwycięstw, 14 porażek i 3 remisy, ale wszyscy wiedzieli, jakiej klasy jest to zawodnik i jaki poziom reprezentuje.
Robinson, tak naprawdę, o czym niewielu wie, nazywał się Walker Smith. Imię i nazwisko Ray Robinson nosił jego znajomy, z którym mając 14 lat rozpoczął bokserskie treningi. Niestety młodziutki Smith był za młody, żeby wydano mu legitymację pięściarską, dlatego przystępując do swojego pierwszego amatorskiego pojedynku posłużył się tą starszego Robinsona i tak już zostało. Wkrótce niesamowicie utalentowany „Sugar” zdominował dywizję półśrednią, w której sprawował twarde rządy, zasiadając na królewskim tronie nieprzerwanie od 1946 do 1951 roku. W końcu zapragnął spróbować swoich sił w wyższej dywizji i tak los po raz kolejny zetknął go z bojowym i uwielbianym przez kibiców „Bykiem z Bronksu”. La Motta – dziecko ulicy, który, jak sam o sobie mówił, gdyby nie kariera bokserska zostałby równie znanym gangsterem, był jednym z najtwardszych i najbitniejszych pięściarzy w historii, którego serce do walki i odwaga porywała tłumy.
Jake tytuł w wadze średniej wywalczył w 1949 roku, kiedy to na ringu w Detroit zastopował dzielnego Francuza Marcela Cerdana (111-4, 65 KO). Niestety słynny mieszkaniec Bronksu pomiędzy walkami lubił się zabawić i pofolgować, dlatego przed starciem z Robinsonem musiał zrzucać sporo kilogramów, aby osiągnąć wymagany limit. To, jak sam potem przyznał, przeważyło o ostatecznym wyniku tej zaciekłej konfrontacji.
Odwodniony, czy nie, przez pierwsze sześć rund szarżował na czarnoskórego pretendenta, niczym prawdziwy rozjuszony byk. Bardzo szybko „Słodki” zaczął krwawić obficie z rozbitych ust i nosa, ale nieprawdopodobne umiejętności pozwoliły mu jakoś przetrwać huraganowe ataki mistrza i samemu coraz skuteczniej odpłacać mu pięknym za nadobne. Po upływie ośmiu rund dwóch z trzech sędziów nadal jednak przyznawała prowadzenie „Bykowi z Bronksu”. W dziesiątym starciu La Motta miał rozcięte i zapuchnięte prawe oko, ale nie ustawał w natarciu, mimo, że sam zbierał ciężkie ciosy. W pewnym momencie zranił nawet Robinsona, ale nie miał już siły by dokończyć dzieła i powalić go na deski. Potem zaczęło być już tylko gorzej. „Sugar” postanowił udowodnić, że nie bez powodu zasługuje na miano legendy i zaczął bezlitośnie i metodycznie obijać coraz bardziej bezradnego rywala. Jake nie byłby jednak sobą, gdyby mimo potwornego lania nie wyzywał czarnoskórego oponenta i krzyczał poprzez zaciśnięte, zakrwawione wargi: „Nie zrobisz tego! Nie powalisz mnie na ziemię!”. Być może ten dumny i szalenie ambitny pięściarz doczekałby o własnych siłach do końca tego zaplanowanego na 15 rund boju, ale tak brutalnego bicia miał już dość doświadczony sędzia ringowy Frank Sikora, który w 13 odsłonie przerwał zawody.
Szczęśliwy Ray zaczął tańczyć z radości, ciesząc się z kolejnego mistrzowskiego i zdobytego tak efektownie tytułu. Natomiast nieprawdopodobna postawa Jake zyskała mu po raz kolejny ogromny szacunek publiczności. Kiedy porozbijany i ledwo żywy, ale wciąż dumnie unoszący głowę były czempion szedł powoli w kierunku szatni, tysiące fanów wiwatowało, pozdrawiało i starało się uścisnąć mu dłoń, doceniając tym samym jego olbrzymie poświęcenie i hart ducha.
Kiedy niedługi czas później pytano La Mottę o to, czy nie zmierzyłby się z Robinsonem po raz kolejny, ten znany ze swojego wielkiego poczucia humoru zawodnik odparł: „Walczyłem z nim tak często, że chyba dostałem już cukrzycy”. Straszliwy bój odbił się wyraźnie na zdrowiu i formie mającego włoskie korzenie Amerykaninie. Niedługo później przegrał kolejne dwa pojedynki, następnie był remis i trzy zwycięstwa. Kiedy wydawało się, że Jake odzyskał swoje dawne atuty, niespodziewanie po raz pierwszy w karierze został powalony na deski w 7 rundzie przez Dannyego Nardico (51-13-4, 36 KO), a następnie poddany przez swojego trenera. Dla słynącego z nadludzkiej odporności na ciosy i z tytanowej szczęki „Byka z Bronksu”, oznaczało to tylko jedno, że czas zawiesić rękawice na kołku. Tak też zrobił, ale w 1954 roku, głównie z powodów finansowych powrócił jeszcze na trzy występy, po których już ostatecznie przeszedł na emeryturę. W dowód uznania wybrano go do International i World Boxing Hall of Fame, a magazyn The Ring umieścił go na 5 miejscu najlepszych pięściarzy w historii dywizji średniej. Mimo niezliczonych ringowych wojen i przyjmowania tysięcy potwornych ciosów do dzisiaj cieszy się dobrym zdrowiem i pogodą ducha.
Jeżeli chodzi o „Sugara” to po zwycięskiej wojnie z La Mottą stoczył jeszcze wiele porywających walk. Niewątpliwie był jednym z najaktywniejszych pięściarzy, który występował z nieprawdopodobną jak na dzisiejsze standardy częstotliwością. Co ciekawe mistrzowski tytuł utracił 5 miesięcy później, ulegając na punkty Anglikowi Randy Turpinowi (66-8-1, 45 KO), a w międzyczasie stoczył 8 walk! Drugi po La Mottcie pogromca Robinsona nie nacieszył się jednak zbyt długo swoim trofeum, albowiem już dwa miesiące później „Sugar” znokautował go odbierając „swój” pas.
W 1952 roku Ray przyjął wyzwanie od mistrza świata wagi półciężkiej Joe Maxima (82-29-4, 21 KO), z którym skrzyżował pięści na ogromnym Yankee Stadium w Nowym Jorku. Niestety mimo, że sporo mniejszy czempion wagi średniej przeważał wyraźnie nad rywalem z Cleveland, potworny upał sprawił, iż „Sugar” opadł z sił i nie był w stanie wyjść do 14 rundy. O warunkach, w jakich rozgrywano te zmagania niech świadczy fakt, że w pewnym momencie musiano nawet zmienić sędziego ringowego, który zasłabł ze zmęczenia.
Śmiertelnie wyczerpany Robinson zaraz po tej trzeciej zaledwie porażce w karierze postanowił odpocząć od pięściarstwa. Powrócił dopiero po ponad dwóch latach przerwy, ale długi rozbrat z ringiem nie przeszkodził mu jeszcze kilkukrotnie zasiąść na tronie wagi średniej. Karierę zakończył mając 44 lata na karku w 1965 roku. Podczas swoich występów stoczył ponad 200 walk pokonując 18 mistrzów świata. Był niezapomnianym czempionem wagi półśredniej i średniej, a włączenie go w poczet International i Word Boxing Hall of Fame było tylko formalnością. Fenomenalny „Sugar” został uznany przez wielu ekspertów oraz przez magazyn The Ring za najlepszego boksera kategorii półśredniej i średniej w historii. Po długich zmaganiach z chorobą Alzheimera i cukrzycą zmarł 12 kwietnia 1989 roku, przeżywszy 67 lat.
Wojciech Czuba