SOLIS WYGRYWA, ALE NIE ZACHWYCA
W piątkową noc podczas gali w Berlinie, po prawie dziesięciu miesiącach przerwy udanie powrócił na ring Kubańczyk Odlanier Solis (19-1, 12 KO). Pięściarz z Havany, który jako amator aż trzy razy zdobywał mistrzostwo świata, a raz złoto olimpijskie, jednogłośnie na punkty pokonał potężnego Norwega Leifa Larsena (17-1, 14 KO), broniąc tym samym pas IBF Inter- Continental. Niestety wszyscy dziennikarze i eksperci zgodnie stwierdzili, że w takiej formie jak wczoraj, czarnoskóra „La Sombra” nie ma najmniejszych szans w starciu z czołówką wagi ciężkiej.
Już na samym początku zarysowała się kolosalna różnica w wyszkoleniu i szybkości obydwu zawodników. Solis mimo, że przystąpił do walki jak zwykle otłuszczony i wyraźnie zardzewiały trafiał olbrzymiego „Vikinga” gdzie chciał i jak chciał. Ten jednak przyjmował wszystko bez zmrużenia oka i ciężko, jak czołg parł do przodu. Wraz z upływem kolejnych rund Kubańczyk coraz wyraźniej zwalniał, podobnie zresztą jak Norweg, który także nie grzeszył żelazną kondycją. Mimo tego nadal to Odlanier był o niebo lepszym, chociaż pod koniec walki tak osłabł, że nie był w stanie wykończyć momentami ledwo stojącego na nogach Larsena. O dziwo w jedenastej odsłonie to „Viking” ruszył do szalonego szturmu, a „La Sombra” biernie się broniła i przyjęła nawet kilka mocnych ciosów rywala.
Gdy zabrzmiał ostatni gong pięściarz z Havany miał całkowicie zapuchnięte prawe oko i był straszliwie zmęczony, ale uśmiechał się i robił dobrą minę do złej gry. Oczywiście jego zwycięstwo było bezapelacyjne, ale wydawać by się mogło, że ktoś tak utalentowany jak Odlanier z pięściarzem takim jak Larsen powinien się uporać najpóźniej do czwartej rundy.
Po raz kolejny potwierdziło się, że 32-letni Kubańczyk odnoszący ogromne sukcesy amatorskie, wciąż nie potrafi przełożyć swoich umiejętności na ringi zawodowe. Prawdopodobnie jego największym problemem jest lenistwo, lub brak motywacji do treningów, czego najlepszym dowodem jest paskudnie otłuszczona sylwetka. Gdyby nie to Solis już dawno powinien piastować któryś z tronów wszechwag. Żeby zobaczyć, jaki ma potencjał, wystarczy obejrzeć sobie na przykład jego pojedynek z Mistrzostw Świata w Belfaście z 2001 roku, gdzie zdemolował przyszłego czempiona federacji WBA, Brytyjczyka Davida Haye.
Wojciech Czuba