Oczywiście oprócz pewnego zwycięstwa Saula Alvareza (41-0-1, 30 KO) i odzyskania tytułu mistrzowskiego przez Sergio Gabriela Martineza (50-2-2, 28 KO), na ringach w Las Vegas doszło do kilku innych ciekawych i nie mniej emocjonujących bokserskich batalii.
Nowym właścicielem zielonego pasa WBC dywizji piórkowej został Daniel Ponce De Leon (44-4, 35 KO), który zdetronizował jego starego właściciela Jhonnyego Gonzaleza (52-8, 45 KO). Obydwaj słynący z dynamitu w rękawicach zawodnicy rozpoczęli pojedynek ostrożnie, podchodząc do siebie z szacunkiem. Kolejne rundy były niezwykle wyrównane i zacięte, przy czym żaden z pięściarzy nie podejmował zbędnego ryzyka. Dopiero w 6. odsłonie po huraganowym ataku De Leona Gonzales aż wyleciał z ringu i był liczony. Pojedynek przerwano w 8. rundzie na skutek przypadkowego zderzenia głowami. Po podliczeniu punktów stosunkiem głosów 77-74 i dwukrotnie 79-72 nowym posiadaczem mistrzowskiego tytułu został 32-letni mańkut De Leon. Bardzo prawdopodobne, że ambitny Gonzalez nie pogodzi się z utratą pasa w taki sposób i będzie dążył do rewanżowego starcia.
Prawdziwe ringowe grzmoty zaserwowali kibicom w MGM Grand Marcos Maidana (32-3, 29 KO) i Jesus Soto Karass (26-8-3, 17 KO). 29-letni Meksykanin od samego początku walczył z argentyńskim bombardierem jak równy z równym. Momentami nawet wydawało się, że przełamie Maidanę i sensacyjnie zastopuje twardego pięściarza z Santa Fe. Przez długi czas Karass bez zmrużenia okiem przyjmował najcięższe uderzenia Marcosa, samemu wściekle atakując i odpłacając rywalowi pięknym za nadobne. Często pojedynek zamieniał się w zapasy i uliczne przepychanki, co sędzia ringowy starał się utemperować odejmując im punkt za faule. Argentyńczyk przełamał w końcu twardego jak stal Meksykanina w 7. rundzie, posyłając go w końcu na deski i potwierdzając tym samym stare bokserskie przysłowie, że nie ma odpornych są tylko źle trafieni. Minuta przerwy nie wystarczyła Karassowi na odzyskanie sił, a Maidana poczuwszy krew zaatakował od samego początku. Oburęczną kanonadę Argentyńczyka przerwał w końcu sędzia Kenny Bayless, chroniąc tym samym porozbijanego Jesusa od nieuchronnego nokautu.
Zadowolony z siebie może być również 24-letni Leo Santa Cruz (21-0-1, 12 KO). Meksykański mistrz świata wagi koguciej federacji IBF zastopował w 5. rundzie portorykańskiego twardziela Erica Morela (46-4, 23 KO). 36-latek z San Juan po raz kolejny nie wykorzystał szansy wywalczenia tytułu światowego i pierwszy raz w swojej długiej karierze przegrał przed czasem. Młodość i brawura zwyciężyła rutynę i doświadczenie.
Tymczasem na ringu w Thomas and Mack Center również nie próżnowano. Były przeciwnik Sergio Martineza, Brytyjczyk Matthew Macklin (29-4, 20 KO) potrzebował zaledwie jednej rundy, aby zdemolować pochodzącego z Haiti, cenionego Joachima Alcine (33-3-1, 19 KO). ‘Nożownik Mack’ już na samym początku dwukrotnie posyłał swojego rywala na deski, a następnie brutalnie obijał jak worek treningowy, zmuszając sędziego ringowego do przerwania nierównego pojedynku.
Swoją walkę wygrał także niegdyś fantastyczny pięściarz amatorski Kubańczyk Guillermo Rigondeaux (11-0, 8 KO). Czempion WBA World dywizji super koguciej zwyciężył jednogłośnie na punkty anonimowego, ale ambitnego Roberta Marroquina (22-2, 15 KO). Kilka razy jednak 23-letni pretendent z Dallas zaskoczył Kubańczyka precyzyjnymi i mocnymi ciosami na szczękę, po których ‘Szakal’ był wyraźnie wstrząśnięty. Na szczęście dzięki ogromnemu doświadczeniu z ringów amatorskich i wielkim umiejętnością przetrwał trudne chwile i wypunktował młodszego o 8 lat rywala.