WSZYSCY WYGRALI TYLKO NIE OPALACH

WSZYSCY WYGRALI TYLKO NIE OPALACH
Podczas piątkowej gali boksu zawodowego w Olsztynie w większości z bardzo dobrej strony zaprezentowali się nasi obiecujący zawodowcy. Wyjątek stanowi tylko Przemysław Opalach (12-2, 11 KO), który rozczarował wszystkich. Jego żenujące „starcie” z Geardem Ajetoviciem (23-8-1, 11 KO) o wakujący pas IBF International dywizji super średniej, zostało nawet uznane przez komentującego Przemysława Saletę za ustawione. Ale po kolei.
Wszystko zaczęło się od walki dwóch amatorów Pawła Wierzbickiego i Bartka Lecha. Zwyciężył ten pierwszy, od początku systematycznie rozbijając gorszego o klasę rywala, który w ostatniej rundzie był tylko o włos od porażki przed czasem będąc dwa razy liczonym do ośmiu. Mimo sporych kłopotów Lech zdołał dotrwać do końca, ale długo nie zapomni lekcji boksu, jakiej udzielił mu młodzieżowy wicemistrz świata z Erywania.
Doskonałe wrażenie zostawił po sobie utalentowany Michał Syrowatka (4-0, 1 KO), który pokonał zdecydowanie na punkty doświadczonego Laurenta Ferrę (13-12-4, 4 KO). Po sześciu toczonych w niezłym tempie i wypełnionych akcją rundach, według wszystkich trzech sędziów Polak zwyciężył 60-54. Do pełni szczęścia zabrakło chyba tylko nokautu. Michał wprawił w zachwyt olsztyńską publiczność oraz komentatorów Polsatu, swoją dynamiką, refleksem i pokaźnym arsenałem uderzeń. Z pewnością warto mieć go na oku.
Kolejne zwycięstwo do swojego rekordu dopisał również Norbert Dąbrowski (12-0, 5 KO) odprawiając z kwitkiem Olegsa Fedotovsa (16-11, 11 KO). To także był pojedynek sześciorundowy, ale zdecydowanie mniej atrakcyjny od występu Syrowatki. Mimo to „Noras” ani przez moment nie był zagrożony, co chwilę karcąc przeciwnika celnymi uderzeniami z obu rak. Na końcu sędziowie nie mieli najmniejszych problemów przyznając mu wszystkie rundy.
W przeciwieństwie do swoich kolegów perspektywiczny przedstawiciel kategorii średniej Maciej Sulęcki (14-0, 3 KO) musiał się sporo napocić, aby zachować „zero” w rekordzie. Jego wczorajszy przeciwnik, zbudowany jak gladiator, urodzony w Kamerunie, a zamieszkały we Francji Francis Tchoffo (10-9, 3 KO), okazał się twardym orzechem do zgryzienia. Zdecydowanie wyższy 24-letni Polak lokował na głowie starszego o rok rywala precyzyjne ciosy, ale kilka razy Tchoffo przedarł się przez jego defensywę i zaskoczył lewym sierpem. Kilka razy Maciek wstrząsnął czarnoskórym bokserem, a ten odpłacał faulami. Pochodzący z Warszawy podopieczny Andrzeja Gmitruka nie pozostawał mu dłużny ściągając co chwilę jego głowę. Ten „brudny” pojedynek zakończył się ostatecznie zwycięstwem Sulęckiego 80 do 71. Warto przypomnieć, że Maciek ostatnie cztery tygodnie przebywał w Danii, gdzie pełnił rolę sparing-partnera samego Mikkela Kesslera, przygotowującego się do ponownego starcia z Carlem Frochem. Być może właśnie zmęczenie i brak świeżości, było powodem nieco gorszej postawy Polaka.
Walką wieczoru w Olsztyńskiej hali MOSIR-u był pojedynek 26-letniego Dariusza Sęka (19-0-1, 7 KO) ze starszym o dwa lata Faroukiem Daku (16-5, 8 KO). Mieszkaniec Tarnowa przez pełne osiem rund robił co mógł, aby znokautować twardego Ugandyjczyka, ale zamieszkały w Holandii mańkut dotrwał do ostatniego gongu. Prawdopodobnie już niedługo występujący w kategorii półciężkiej Sęk zawalczy o pas Mistrza Unii Europejskiej, który jak najbardziej jest już w jego zasięgu.
Na końcu opiszemy w skrócie „perełkę” piątkowej gali w Olsztynie, czyli wspomniane na początku „starcie” Opalacha z Ajetoviciem. Słowo „ustawiona”, które padło z ust Przemysława Salety wydaje się jak najbardziej trafne. 32-letni Serb po dwunastu rundach wygrał ostatecznie jednogłośnie na punkty (117-111, 118-110 i 119-108), ale po drodze robił co mógł, aby nie znokautować przestraszonego i wyraźnie słabszego mieszkańca Olsztyna. Nie pomagały ani reprymendy w narożniku, ani głośny doping publiczności i 26-letni Opalach przegrywał rundę za rundą. Starcie numer dziesięć to już wyraźna kpina z widzów. Polak po przyjęciu bomb Serba słaniał się na nogach, ale Aletovic jak miłosierny Samarytanin pozwolił mu łaskawie dotrwać do przerwy. Geard okazał się dla Przemka za dobry. Ten złoty medalista Europy i srebrny mistrzostw świata juniorów, który jako amator stoczył imponującą liczbę 325 walk, z których tylko 15 przegrał, pokazał Polakowi miejsce w szeregu. Tajemnicą obydwu panów i ich promotorów pozostanie zapewne fakt, dlaczego mimo druzgocącej przewagi i wielu okazjom, nie wykończył lokalnego „bohatera”, ale widocznie tak się „dogadali”. Obyśmy już nigdy nie oglądali takich „bitew”.
Wojciech Czuba