LICZY SIĘ TYLKO ODWAGA!
W najbliższą sobotę w końcu doczekamy się wspaniałego pojedynku, który wszyscy eksperci określają zgodnie, jako najciekawszą walkę tego roku. Oczywiście chodzi o bitwę na szczycie wagi półciężkiej, w której naprzeciwko siebie staną rosyjski czempion WAB, IBF i WBO Siergiej Kowaliow (30-0-1, 26 KO) oraz amerykański pretendent Andre Ward (30-0, 15 KO). W tej arcyciekawie się zapowiadającej rywalizacji w Las Vegas zobaczymy w akcji dwóch wyjątkowych zawodników. Obydwaj są niepokonani, przy czym jeden słynie z potwornej siły uderzenia, którą demoluje praktycznie każdego, kto stanie mu na drodze, drugi natomiast to wirtuoz techniki i taktyki, na którą nie znalazło dotychczas recepty całe grono jego wymagających ofiar. Czy Kowaliow rozbije w pył „Syna Bożego”? A może to Ward przechytrzy „Krushera” i obnaży jego wady? Transmisję z tego wydarzenia przeprowadzi Polsat Sport, początek w nocy z soboty na niedzielę od godziny 03:00. 32-letni Ward ostatni raz przegrał w 1998 roku, czyli 18 lat temu! Od tamtej pory na „Syna Bożego”, bo taki przydomek ze względu na dużą religijność, wybrał sobie Amerykanin, nie znalazł się nikt mocny. A próbowało wielu i to prezentujących naprawdę wysoki poziom śmiałków. Za takiego można uznać m.in. ambitnego duńskiego wojownika Mikkela Kesslera (46-3, 35 KO), groźną i niebezpieczną brytyjską „Kobrę” Carla Frocha (33-2, 24 KO), czy urodzonego w Erewaniu twardego bombardiera Arthura Abrahama (45-5, 30 KO). Każdy z nich przegrał z Andre bezdyskusyjnie czując się zapewne momentami jak mali uczniowie, którym profesor z Oakland na oczach całego sportowego świata udziela pięściarskich korepetycji. No cóż ostatni amerykański złoty medalista olimpijski w boksie (Ateny 2004), jak przystało na swój ringowy przydomek, od lat nie schodzi poniżej pewnego „boskiego” poziomu, niedostępnego dla zwykłych śmiertelników. Jednakże w najbliższą sobotnią noc jego „super moce” sprawdzi pewien niedoszły hokeista z leżącego w cieniu odległych, potężnych gór Uralu Czelabińska. Z wyglądu niepozorny i sympatyczny król dywizji półciężkiej bije tak mocno, że w 2011 roku na skutek jego uderzeń zmarł jego rodak Roman Simakow (19-2-1, 9 KO). Więcej szczęścia od niego mieli zdemolowani przez „Krushera” tacy pięściarze, jak chociażby byli mistrzowie Nathan Cleverly (30-3, 16 KO), Jean Pascal (30-4-1, 17 KO), czy Bernard Hopkins (55-7-2, 32 KO), którzy mimo brutalnego lania przynajmniej uszli z życiem. Ward po zdominowaniu kategorii super średniej zapragnął to samo zrobić w tej, będącej praktycznie w całości (pas WBC ma jeszcze Adonis Stevenson) pod panowaniem Kowaliowa. Czy mu się to uda? Czy przetrzyma dwunastorundowy ostrzał kruszącej mury rosyjskiej armaty? Jedno trzeba przyznać już teraz bez względu na wynik. Obydwu sobotnim bohaterom należy się bezwzględny szacunek za odwagę i ambicję rywalizacji z kimś na swoim poziomie. O to w dzisiejszym boksie zawodowym naprawdę ciężko. A przecież jak mawiał Winston Churchill: „Sukces nigdy nie jest ostateczny. Porażka nigdy nie jest totalna. Liczy się tylko odwaga.” Panie i Panowie niech wygra lepszy!