KOWALIOW OKRADZIONY ZE ZWYCIĘSTWA!
W sobotnią noc w Las Vegas rozegrano najciekawszą tegoroczną batalię w boksie zawodowym, niestety po emocjonującym boju ogłoszono niesprawiedliwy werdykt. Na ringu w T-Mobile starli się ze sobą dwaj czołowi zawodnicy P4P, czyli Siergiej Kowaliow (30-1-1, 26 KO) i Andre Ward (31-0, 15 KO), a w stawce znalazły się należące do Rosjanina mistrzowskie pasy wagi półciężkiej federacji WBA, WBO i IBF. Ku zaskoczeniu wszystkich po dwunastorundowym trzymającym w napięciu widowisku, jednogłośnie na punkty zwyciężył „Syn Boży” (sędziowie orzekli jednomyślnie 114:113). Stało się tak mimo tego, że pretendent z Kalifornii leżał na deskach w drugiej odsłonie, praktycznie cały czas brzydko klinczował i zadał łącznie mniej ciosów od „Krushera”. Walka roku zapowiadała się świetnie i taka też była. Nie mogło być inaczej, gdy naprzeciwko siebie stanęli siejący pogrom i zniszczenie czempion dywizji półciężkiej Kowaliow i były król wagi super średniej, niepokonany od 1998 roku Ward. Skazywany przez bukmacherów na porażkę Rosjanin (5:1 obstawiano triumf Warda), nic sobie z tego nie robił i rozpoczął w swoim stylu, czyli od agresywnego ataku. Już w pierwszej odsłonie wstrząsnął ulubieńcem amerykańskich kibiców precyzyjnym lewym prostym. W kolejnej rundzie T-Mobile Arena zamarła, gdy „Krusher” ustrzelił „Syna Bożego” straszliwym prawym, po którym ten padł na ziemie jak podcięte drzewo. Warto dodać, że był to pierwszy knockdown w karierze utalentowanego Andre. Co prawda pretendent z Oakland szybko stanął na nogach, ale siłę tej bomby odczuwał jeszcze bardzo długo. Następne kilka rund zdecydowanie na swoim koncie zapisał Rosjanin. W drugiej części tej bitwy osłabł jednak kondycyjnie i jego uderzenia straciły wyraźnie na celności i szybkości, mimo tego pojedynek nadal był bardzo wyrównany i zacięty. Stał się także przepełniony nieustannymi klinczami i brudnymi faulami Warda, który praktycznie po każdym swoim lewym łapał w pół Kowaliowa, niczym zapaśnik. Na naganę zasługuje także postawa arbitra tego pojedynku Roberta Byrda, który w ogóle nie zwracał uwagi na te nieczyste zagrania swojego rodaka. Trzeba przyznać, że ostatnie dwie – trzy rundy należały do Warda, jednak i tak końcowym zwycięzcą powinien być obrońca tytułów, a najsprawiedliwszym werdyktem powinna być punktacja 115-112 dla Kowaliowa. Cóż z tego, gdy trzej Amerykanie sędziujący ten bój (Burt Clementes, Glenn Trowbridge i John McKaie) postanowili wbrew logice, faktom i sprawiedliwości, obdarować wygraną „swojego” pięściarza. Od razu po walce rozgoryczony Siergiej pałał żądzą rewanżu i żalił się na nieuczciwych panów z ołówkami. Nieco zaskoczony swoim „triumfem” Andre stwierdził, że o drugim spotkaniu z Rosjaninem musi dopiero pomyśleć i najpierw pragnie się zrelaksować i odpocząć. Te odmienne postawy dwóch sobotnich bohaterów mówią same za siebie. Co dalej? W takiej sytuacji miejmy nadzieję, że świeżo upieczony „Syn Klinczów” Ward, po dojściu do siebie nie wystraszy się twardego Kowaliowa i w niedalekiej przyszłości spróbuje zmazać ten stronniczy werdykt stając z nim znowu w „klatce”. Pałający chęcią zemsty „Krusher” tylko na to czeka.