JEDYNY I NIEPOWTARZALNY GOLDEN BOY!
4 lutego swoje 42 urodziny obchodził złoty medalista olimpijski i czempion sześciu kategorii wagowych od dywizji super piórkowej aż do średniej, niesamowity Oscar De La Hoya (39-6, 30 KO). Nazwany nie tylko ze względu na przystojną twarz i zniewalający kobiety uśmiech, ale przede wszystkim na łatwość, z jaką zdobywał w ringu i poza nim bogactwo, przydomkiem „Golden Boy” chłopak, urodził się 4 lutego 1973 roku. Mający meksykańskich rodziców Kalifornijczyk do dzisiaj jest jedynym bokserem w historii, który podczas swojej całej kariery dzięki pay-per-view wygenerował dochód wynoszący blisko 700 milionów dolarów… Niedługo po zdobyciu złotego medalu na Igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku, mając na koncie ponad 200 zwycięskich walk amatorskich, utalentowany pięściarz ze wschodniego Los Angeles przeszedł na zawodowstwo i na kolejne sukcesy nie kazał czekać zbyt długo. W swoim zaledwie dwunastym pojedynku wywalczył w świetnym stylu tytuł mistrza świata WBO wagi super piórkowej, stopując w dziesiątej rundzie niepokonanego wcześniej Jimmi Bredahla (26-3, 7 KO). Kolejne piękne chwile Oscar fundował zarówno sobie, jak i milionom swoich kibiców w kategorii lekkiej i junior półśredniej, oraz w półśredniej, gdzie w 1997 roku zwalił z tronu WBC świetnego Pernella Whitakera (40-4-1, 17 KO). W tej właśnie wadze „Golden Boy” zanotował również pierwszą swoją porażkę, ulegając po zaciętej walce innemu mistrzowi, tyle, że federacji IBF, Felixowi Trinidadowi (42-3, 35 KO). Do dzisiaj kibice i eksperci nie mogą jednoznacznie stwierdzić, kto był tego dnia w kasynie Mandalay Bay w Las Vegas lepszy, chociaż większość stawia na Amerykanina. Jedno jest tylko pewne, starcie obydwu wspaniałych gwiazd przeszło do historii, jako jeden z najlepiej sprzedanych w systemie pay-per-view pojedynków. Kolejne wyżyny sympatyczny przystojniak z hollywoodzkim uśmiechem zdobył w kategorii junior średniej, a w pamięci fanów zapisał się przede wszystkim unifikacyjną wojną z buńczucznym Fernando Vargasem (26-5, 22 KO) w 2002 roku. De La Hoya w jedenastej odsłonie w brutalny sposób przy pomocy straszliwego lewego sierpowego skosił wówczas z nóg pyskatego rywala z miasta Oxnard. W tym samym roku „Złoty Chłopiec” powołał do życia swoją własną grupę promotorską „Golden Boy Promotions”, która dzisiaj jest jedną z najpotężniejszych w biznesie. Wycieczka Oscara w górę do wagi średniej zaowocowała co prawda mistrzostwem WBO zabranym Felixowi Sturmowi (39-4-3, 18 KO), ale odbyło się to w kiepskim stylu. Skazywany na porażkę naturalizowany Niemiec postawił amerykańskiej gwieździe twarde warunki i do dzisiaj większość znawców uważa, że został przez sędziów w MGM Grand w Las Vegas wystrychnięty na dudka. Dzięki temu zwycięstwu trzy miesiące później De La Hoya mógł bez przeszkód skrzyżować pięści z Bernardem Hopkinsem (55-7-2, 32 KO) w wielkiej unifikacyjnej walce, gdzie na szali znalazły się aż cztery mistrzowskie pasy (WBC, WBA, IBF i WBO). Długowieczny „Kat” z Filadelfii znokautował przeciwnika w dziewiątej rundzie świetnym ciosem na wątrobę. Ostatni zwycięski pojedynek tego wspaniałego czempiona, gdzie nagrodą był mistrzowski tytuł odbył się w 2006 roku. Oscar powrócił wówczas po dwudziestu miesiącach przerwy, aby na ringu w MGM Grand zdemolować w niespełna sześć rund i odebrać pas WBC dywizji junior średniej Ricardo Mayordze (31-8-1, 25 KO). Następnie przyszła niesamowita, minimalnie przegrana wojna z Floydem Mayweatherem Jr (47-0, 26 KO) oraz porażka odwodnionego mistrza z będącym w gazie Mannym Pacquiao (57-5-2, 38 KO). W końcu w 2009 roku „Złoty Chłopiec” ogłosił oficjalnie swoje przejście na emeryturę i po kilku skandalach, odwykach, załamaniach, rzekomych powrotach i kłopotach w firmie, teraz panuje u niego wreszcie względny spokój.