JAMES DOUGLAS – W REWANŻU ZLAŁBYM GO JESZCZE BARDZIEJ!
Pochodzący z miasta Columbus w Ohio James Douglas (38-6-1, 25 KO) już na zawsze zostanie zapamiętany, jako sprawca jednej z największych niespodzianek w historii sportu. 11 lutego 1990 roku na ringu w Tokio skazywany na pożarcie „Buster” znokautował sensacyjnie niepokonanego wówczas Mike’a Tysona (50-6, 44 KO) w dziesiątej odsłonie. Dzięki temu zwycięstwu James odebrał „Bestii” trzy pasy mistrzowskie WBC, WBA i IBF, zasiadając w tak efektownym stylu na tronie wszechwag. Niestety szczęście świeżo upieczonego czempiona nie trwało długo. Poniżej 55-letni dzisiaj zawodnik wspomina tamte chwile oraz inne swoje wielkie, chociaż już zapomniane pojedynki. – James powiedz mi jak to możliwe, że tak utalentowany bokser jak ty na początku swojej kariery przegrał przed czasem (TKO 2 runda) z Davidem Bey’em i zremisował ze Steffenem Tangstadem? James Douglas: No cóż, pojedynek z Bey’em był moim pierwszym występem na dużej gali. To był mocny chłopak, a ja byłem trochę przytłoczony i wystraszony, ale to była dla mnie lekcja, z której wyciągnąłem wnioski. Jeżeli chodzi o starcie z Tangstadem, to z tego co pamiętam, to była niezła wojna. Uderzyłem go raz po gongu i ukarano mnie odjęciem punktu, to przez to zremisowałem z nim. Jak już wspomniałem wcześniej to były dla mnie doświadczenia na przyszłość. Porzuciłem boks amatorski w wieku 15 lat, a na zawodowstwo przeszedłem, gdy miałem 21. Te lata przerwy sprawiły, że jako profesjonał musiałem się na początku jeszcze wiele nauczyć. – W 1987 roku zmierzyłeś się z Tony Tuckerem o mistrzostwo świata federacji IBF. Powinieneś to wygrać, a jednak zostałeś przez niego zastopowany w dziesiątej rundzie. Co się wtedy stało? Wiem, że po tej walce krytycy nie zostawili na tobie suchej nitki. JD: Bitwa z Tuckerem była naprawdę ciężka. Zarówno na obozie treningowym jak i na samej walce nie byłem wystarczająco skupiony na czekającym mnie wyzwaniu. Wiesz o co chodzi, podczas pojedynku o taką stawkę musisz być skoncentrowany na sto procent. Ja nie byłem i przegrałem. Znowu to powtórzę, że to była dla mnie kolejna lekcja. Inna sprawa, że Tucker był całkiem niezłym pięściarzem. – Czy po porażce z Tuckerem nadal wierzyłeś, że jesteś jeszcze w stanie wywalczyć mistrzostwo świata wszechwag? JD: O tak! Ta przegrana sprawiła, że stałem się jeszcze bardziej zdeterminowany w dążeniu do osiągnięcia tego celu. Wiedziałem już, że mogę z powodzeniem rywalizować z czołówką i wcale od niej nie odstaję. – Jedno z twoich najlepszych zwycięstw odniosłeś pokonując na punkty Randalla „Texa” Cobba. Powiedz ciężko było? JD: To był dobry pięściarz. Właściwie to był nawet bardzo dobry. Ciągle atakował i wywierał ogromną presję. Przypominał mi mojego ojca (byłego pięściarza wagi średniej Billy’ego „Dynamita” Douglasa), z którym dużo sparowałem, jako nastolatek. Presja była szalona, za każdym razem, gdy trafiałem go najlepszymi bombami, on dalej napierał. Mój lewy prosty był zabójczy i wielu rywali czasami nie wiedziało, czy trafiłem ich lewym prostym, czy prawym, taką miał siłę. Jednak na Cobba to nie działało (śmiech). Musiałem naprawdę się starać, żeby nie dać mu się złamać psychicznie. Jak widzisz przed walką z Tysonem skrzyżowałem pięści z kilkoma naprawdę dobrymi, chociaż niedocenianymi dzisiaj zawodnikami. Dzięki temu zdobyłem niezbędne doświadczenie i wierzyłem w siebie. – O twojej walce z Tysonem napisano już chyba wszystko. Ja jednak zapytam cię o coś innego, powiedz jak bardzo byłeś zraniony, gdy w ósmej rundzie Tyson rzucił cię na deski? JD: Nie byłem wcale zraniony. To było bardziej na skutek utraty mojej równowagi i złego stania na nogach niż na skutek jego ciosu. Właściwie, gdy już straciłem równowagę i leciałem w dół on dołożył swój cios. Gdy już znalazłem się na deskach cały czas byłem świadomy i wiedziałem co się dzieje. Spojrzałem na Tysona i zobaczyłem w jego oczach jak bardzo jest wyczerpany i że już cieszy się z wygranej. Wiedziałem, że muszę go zaatakować. – Powstałeś z desek, gdy sędzia doliczył do „9”. Czy myślałeś czasem, co by było gdyby sędzia liczył trochę szybciej, o co zresztą później rozpętała się wielka afera? JD: Mogłem wstać szybciej, wcześniej. Widziałem jednak jak liczy i spokojnie poczekałem do „8”, żeby odpocząć. Byłem jednak gotowy, aby walczyć dużo wcześniej. Jeżeli sędzia liczyłby szybciej, to i ja wstałbym szybciej. – Przystępując do tej walki spodziewałeś się, że zastopujesz, albo znokautujesz Tysona, czy może liczyłeś, że pokonasz go na punkty? JD: Jedyne co wtedy wiedziałem to to, że dam z siebie wszystko. Byłem pewny tego, że jestem w świetnej dyspozycji. – Czy zdajesz sobie sprawę, że od tamtego zwycięstwa 11 lutego minie 25 lat? JD: Tak, niedługo będę obchodził rocznicę (śmiech), to ekscytujące. – Po tym co osiągnąłeś nokautując Tysona prawie niemożliwe wydawało się, że już w następnej walce znowu będziesz wstanie osiągnąć taki sam wysoki pułap możliwości zarówno fizycznych jak i psychicznych, zwłaszcza, że za rywala wybrano ci nie byle kogo, bo Holyfielda? JD: Po wygranej nad Tysonem wszystko się zmieniło. Dodatkowo musiałem jeszcze długo włóczyć się po sądach, ponieważ Tyson i Don King protestowali przeciwko rzekomemu „długiemu liczeniu”. Wydawało mi się, że już nigdy nie dadzą mi w spokoju cieszyć się z wygranej. Później pojechałem na obóz i było ciężko, nie przygotowałem się odpowiednio i to moja wina. Patrząc na to dzisiaj dochodzę do wniosku, że w ogóle nie powinienem wtedy brać tej walki. Jednak presja była olbrzymia. Niestety to co było moim marzeniem już wkrótce przemieniło się w koszmar. Ciągle nie mogę tego przeżyć. Cóż, czasu nie cofniesz. Mimo wszystko i tak uważam, że miałem wspaniałą karierę. Osiągnąłem to, co chciałem osiągnąć i zostałem mistrzem świata wagi ciężkiej. Osiągnąłem więcej niż inni ludzie myślą. – Ludzie ciągle zadają sobie pytanie, jak by wyglądał rewanż pomiędzy tobą, a Tysonem? JD: Jestem pewien, że w rewanżu zlałbym go jeszcze bardziej! – Co teraz robisz James, jesteś promotorem? JD: Nie, pracuje z amatorami. Mam grupkę miłych dzieciaków w wieku od 8 do 21 lat. W zeszłym tygodniu mieliśmy pierwsze zawody i wyszło wspaniale. – Na zakończenie po raz ostatni wrócę do przeszłości. Jedną z walk, o której wszyscy mówili pomiędzy 1990, a 1991 rokiem, było twoje planowane starcie, oczywiście jeżeli wciąż byłbyś mistrzem, z Georgem Foremanem. Jak myślisz, jakie miałbyś szanse w starciu z tym czempionem, jeżeli zamiast Holyfielda załatwiono by ci pojedynek właśnie z nim? JD: Cóż, mój plan zakładał wówczas, że najpierw pokonam Holyfielda, w drugiej swojej obronie zmierzę się z Foremanem, a później dam rewanż Tysonowi. Niestety wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Widocznie tak miało być, cieszę się, że osiągnąłem to co osiągnąłem i nad niczym nie ubolewam.