FONFARA MINIMALNIE GORSZY OD STEVENSONA
FONFARA MINIMALNIE GORSZY OD STEVENSONA
Niestety nasz Andrzej Fonfara (25-3, 15 KO) nie zdobył w sobotnią noc tytułu mistrza świata wagi półciężkiej, przegrywając w Montrealu z Adonisem Stevensonem (24-1, 20 KO) na punkty. Jednak „Polski Książę” zawiesił czempionowi federacji WBC poprzeczkę bardzo wysoko i mimo, że dwukrotnie lądował na macie ringu, sam również zafundował groźnemu „Supermanowi” randkę z deskami. Ostatecznie po bardzo wyrównanym i zaciętym dwunastorundowym boju sędziowie przyznali zwycięstwo faworytowi, punktując dla niego dwa razy 115-110 i 116-109. Mimo porażki pochodzący z Warszawy, a zamieszkały na stałe w Chicago Andrzej zasłużył na wielkie słowa uznania. Skazywany na porażkę praktycznie przez wszystkich, okazał się niespodziewanie najtrudniejszym rywalem Stevensona od czasu zdobycia mistrzowskiego tronu. Doskonały występ Polaka zaowocuje niemal na pewno kolejnymi wielkimi walkami ze światową czołówką. Sam początek walki wieczoru, która odbyła się w Bell Centre nie zwiastował jej późniejszego przebiegu. Mniej więcej w połowie rundy atakujący od początku Andrzej dał się ustrzelić mistrzowi kombinacją prawy-lewy i wylądował na deskach. Wstał szybko, ale już do końca musiał odpierać huraganowa ofensywę Adonisa. W następnej odsłonie wielki fan Legii Warszawa ponownie zaczął od natarcia, nie mając żadnego respektu dla faworyta. Obydwaj w kolejnych starciach mieli swoje momenty, przy czym Polak bił częściej, natomiast urodzony na Haiti, a zamieszkały w Kanadzie Stevenson rzadziej, ale mocniej. W piątej rundzie mistrz WBC, który regularnie obijał także tułów pretendenta, w końcu został za to nagrodzony. Lewy cross „Supermena” trafił „Polskiego Księcia” w brzuch i ten był liczony po raz drugi tej nocy. W ósmej Fonfara górował nad osłabionym Stevensonem, a w dziewiątej ku osłupieniu wszystkich czarnoskóry król nokautów sam padł na matę, otrzymawszy precyzyjny lewy sierpowy i prawy prosty na szczękę. Zamroczony obrońca tytułu stanął na nogi, ale Polak nie miał już sił i amunicji, aby go wykończyć. W dziesiątej pojedynek znowu się wyrównał, a Adonis zaczął łapać drugi oddech. Podobnie było w przedostatniej odsłonie, zarówno mistrz jak i pretendent trafiali się nawzajem, ale widać było już po nich trudy tej wojny. Przed dwunastą rundą zmotywowany w narożniku przez trenera Sama Colonę Andrzej zachęcał swoich wiernych fanów do jeszcze głośniejszego dopingu i ruszył na ostatnie trzy minuty tej wojny. Niestety nie zdołał już przełamać mistrza, który w taki oto sposób zatrzymał pas WBC na kanadyjskiej ziemi. Mimo przegranej Polski pięściarz nie ma się czego wstydzić. Walczył jak lew i dał z siebie wszystko, napędzając faworytowi wielkiego stracha. Oby więcej takich pojedynków w wykonaniu naszych zawodowców. Miejmy nadzieję, że ambitny „Polski Książę” już wkrótce otrzyma kolejną szansę na zdobycie światowego trofeum. Należy mu się jak mało komu. Brawo!
Wojciech Czuba